Star Trek: Infinite
Sztab VVeteranów
Tytuł: Star Trek: Infinite
Producent: Nimble Giant Entertainment
Dystrybutor:
Gatunek: Strategia turowa/4x
Premiera Pl:0000-00-00
Premiera Świat:
Autor: Klemens
Tytuł: Star Trek: Infinite
Producent: Nimble Giant Entertainment
Dystrybutor:
Gatunek: Strategia turowa/4x
Premiera Pl:0000-00-00
Premiera Świat:
Autor: Klemens
Star Trek: Infinite
Na wstępie wypada zauważyć, iż jest to już tytuł zauważalnie odmienny od tego, który zadebiutował w październiku 2023 roku. Gros tekstów poświęconych danej produkcji, które znajdziecie w Internecie, będzie traktować o bugach i dalece niedoskonałej – pod względem technicznym – lokalizacji, przywodzącej na myśl CK2 po wzbogaceniu o wszystkie dodatki. Teraz jest już wyraźnie, wyraźnie lepiej. Ot, znak obecnych czasów (cyfrowej dystrybucji).
Po drugie, osoby zaznajomione z grą Stellaris (i jej dodatkami) momentalnie poczują się niczym ryba w wodzie. Gra co prawda oferuje samouczek – uporanie się z którym to kwestia raptem kilku, kilkunastu minut – jak też komunikaty informacyjne uruchamiające się podczas pierwszej eksploracji poszczególnych modułów, lecz nie da się ukryć, iż wcześniejsze doświadczenie z „gwiezdnym” produktem Paradoxu tak naprawdę usuwa zdecydowaną większość wątpliwości.
Na początku „trekkies” będą czuli się prawie jak w siódmym niebie. Rozgrywkę możemy bowiem rozpocząć na różnych etapach technologicznego rozwoju, choć już ze zna
jomością technologii warp i trzech głównych ościennych potęg (a pokierować możemy Federacją, Romulanami, Klingonami i Kardasjanami). Szybko również zapoznamy się ze starymi znajomymi, nie da się jednak ukryć, iż gra ewidentnie jest nastawiona na pokolenie wychowane na Next Generation, DS9 czy Voyagerze. Tytułem przykładu prawie od razu więc dostrzeżemy Bajor (choć nie bez tunelu czasoprzestrzennego do Kwadrantu Gamma…).
Stopniowo jednak entuzjazm fanów marki przygasa, a to w momencie, gdy uświadamiają oni sobie, iż w rozgrywce nie uchwycono jednak całego bogactwa uniwersum, jego właściwości etc. Początkowo pokierowałem Federacją (rzecz jasna) i uderzyła mnie nijakość tego podmiotu w zakresie dyplomacji, brak mrowia unikalnych dla tego bytu opcji koncyliacyjnych etc. Po Romulanach czy Kardasjanach oczekiwałem zaś całej maestrii związanej ze szpiegostwem, tymczasem wcale aż tak się nie różnią od wspomnianych Klingonów.
Co gorsza, pomimo faktu, że gra korzysta ze stosownych licencji, to niemal błyskawicznie okazuje się, iż nie uraczymy w czasie rozgrywki ani jednego motywu muzycznego właściwego dla któregokolwiek z filmów czy seriali spod znaku Star Trek! Nie chodzi o to, że same zaimplementowane ścieżki są kiepskie (choć trudno je uznać za porywające), ale wyzute są one znanego fanom charakteru. Mało tego, nie uświadczymy nawet znanych nam dobrze dźwięków wydawanych przez trikordery, fazery czy teleportery…
Cieszą z kolei wizualna. Twórcom udało się uchwycić nieuchwytne, tak wygładzić wszelkie krawędzie i rozplanować interfejs, że nie tracąc na użyteczności cieszy on oczy. Dotyczy to również całego mnóstwa statycznych grafik opisujących wydarzenia losowe, jak też choćby ekranów przybliżających planety, ba, sam wygląd układów planetarnych i samej galaktyki (która jednak niestety ma standardową dwuwymiarową strukturę).
Star Trek: Infinity wzbudził u mnie mieszane wrażenia. Sprawia on tyleż wrażenie „ubogiego krewnego” Tytana od Paradox Interactive, jawiąc się raczej jako dodatek doń bądź forma modyfikacji. Z drugiej strony pochłonął mnie na wiele, wiele godzin, w czym zasługa tak faktu jego stosunkowej skromności (powiedzmy sobie wprost – w Stellaris nieraz łatwo się zagubić), jak i otoczki właściwej dla marki. Ta gra może więc cieszyć zupełnego ignoranta franszyzy (z uwagi na swe umiarkowane, choć dopieszczone mechaniki), jak i „trekkera” (bo istnieje i nie jest totalnym gniotem).
Autor: Klemens
Po drugie, osoby zaznajomione z grą Stellaris (i jej dodatkami) momentalnie poczują się niczym ryba w wodzie. Gra co prawda oferuje samouczek – uporanie się z którym to kwestia raptem kilku, kilkunastu minut – jak też komunikaty informacyjne uruchamiające się podczas pierwszej eksploracji poszczególnych modułów, lecz nie da się ukryć, iż wcześniejsze doświadczenie z „gwiezdnym” produktem Paradoxu tak naprawdę usuwa zdecydowaną większość wątpliwości.
Na początku „trekkies” będą czuli się prawie jak w siódmym niebie. Rozgrywkę możemy bowiem rozpocząć na różnych etapach technologicznego rozwoju, choć już ze zna
Stopniowo jednak entuzjazm fanów marki przygasa, a to w momencie, gdy uświadamiają oni sobie, iż w rozgrywce nie uchwycono jednak całego bogactwa uniwersum, jego właściwości etc. Początkowo pokierowałem Federacją (rzecz jasna) i uderzyła mnie nijakość tego podmiotu w zakresie dyplomacji, brak mrowia unikalnych dla tego bytu opcji koncyliacyjnych etc. Po Romulanach czy Kardasjanach oczekiwałem zaś całej maestrii związanej ze szpiegostwem, tymczasem wcale aż tak się nie różnią od wspomnianych Klingonów.
Co gorsza, pomimo faktu, że gra korzysta ze stosownych licencji, to niemal błyskawicznie okazuje się, iż nie uraczymy w czasie rozgrywki ani jednego motywu muzycznego właściwego dla któregokolwiek z filmów czy seriali spod znaku Star Trek! Nie chodzi o to, że same zaimplementowane ścieżki są kiepskie (choć trudno je uznać za porywające), ale wyzute są one znanego fanom charakteru. Mało tego, nie uświadczymy nawet znanych nam dobrze dźwięków wydawanych przez trikordery, fazery czy teleportery…
Cieszą z kolei wizualna. Twórcom udało się uchwycić nieuchwytne, tak wygładzić wszelkie krawędzie i rozplanować interfejs, że nie tracąc na użyteczności cieszy on oczy. Dotyczy to również całego mnóstwa statycznych grafik opisujących wydarzenia losowe, jak też choćby ekranów przybliżających planety, ba, sam wygląd układów planetarnych i samej galaktyki (która jednak niestety ma standardową dwuwymiarową strukturę).
Star Trek: Infinity wzbudził u mnie mieszane wrażenia. Sprawia on tyleż wrażenie „ubogiego krewnego” Tytana od Paradox Interactive, jawiąc się raczej jako dodatek doń bądź forma modyfikacji. Z drugiej strony pochłonął mnie na wiele, wiele godzin, w czym zasługa tak faktu jego stosunkowej skromności (powiedzmy sobie wprost – w Stellaris nieraz łatwo się zagubić), jak i otoczki właściwej dla marki. Ta gra może więc cieszyć zupełnego ignoranta franszyzy (z uwagi na swe umiarkowane, choć dopieszczone mechaniki), jak i „trekkera” (bo istnieje i nie jest totalnym gniotem).
Autor: Klemens